Historia

Historia Kamienicy przy Marszałkowskiej 62

Marszałkowska 62


MAGDALENA STOPA, JAN BRYKCZYŃSKI … Kamienica pod numerem 62 stoi w ciągu zabytkowych domów, zachowanych reliktów dawnej Marszałkowskiej, między Wilczą i Piękną. Przetrwała wojnę nieznacznie tylko uszkodzona, ale w 1946 roku, jak podaje Jarosław Zieliński w „Atlasie dawnej architektury ulic i placów Warszawy”, podczas akcji wyrównywania wysokości zabudowy ulicy, utraciła wysoki, trójkątny szczyt, ostatnią kondygnację, a także większość balkonów. Mimo tak poważnych zmian jest to, w opinii wspomnianego varsavianisty, jedna z najlepiej zachowanych kamienic przy ulicy Marszałkowskiej. Eklektyczny dom o bogatym wystroju elewacji wzniesiono pod koniec XIX wieku dla Wiktoryna Kosmowskiego. Początkowo miał cztery piętra, ale w 1912 roku dobudowano jeszcze dwa, co uczyniło go jednym z najwyższych w okolicy. Posiadał też rozległe i wysokie oficyny otaczające dwa podwórka. Elewacja pierwszego piętra była boniowana, kolejną kondygnację zdobiły loggie wsparte na jońskich kolumnach, a wszystkie piętra urozmaicały balkony. Wnętrze bramy jest efektowne. Przęsła podtrzymują jońskie hermy – monumentalne nagie kobiece półfigury, nie brakuje wsporników w kształcie kobiecych główek, licznych płycin i rozet. Sztukatorskie elementy pozostawiono białe, ściany mają barwę żółtą, którą podkreśla żółtawa terakotowa kostka na posadzce. … Fragment pochodzi 3 tomu książki: Ostańce. Kamienice warszawskie i ich mieszkańcy. Autorzy: Magdalena Stopa, Jan Brykczyński, DSH 2012.


Ulotka Lecznicy Lekarzy Specjalistów, rok 1946

Reklama Lecznicy Lekarzy Specjalistów, rok 1936


Dom przetrwał wojnę jako jeden z ledwie kilku przy tej ulicy


JERZY S. MAJEWSKI

W połowie lat 60. po raz pierwszy spotkałem się ze zorganizowanym wandalizmem. Siostra babci mieszkała w kamienicy przy Marszałkowskiej 60. Tamtego dnia szliśmy do niej w odwiedziny. Minęliśmy Wilczą i przy Marszałkowskiej 62 ujrzetliśmy robotników zbijających balkony z kamienicy.

Na płyty chodnikowe leciały fragmenty balustrad, sztukaterii. Babcia i jej siostra nie posiadały się z oburzenia. - Tu kiedyś było tak pięknie, a teraz nasze domy zamieniają się w rudery - załamywały ręce. Okaleczona fasada straszyła przez parę kolejnych dekad. Elewacje budynku odrestaurowano kilkanaście lat temu. Jednak balkony już nie powróciły. Za to dom ma starannie odrestaurowany przejazd bramny ozdobiony rzędem jońskich herm, półnagie kobiety dźwigają strop. Odkryto też przedwojenne skrzynki na listy.


Z widokiem na Wisłę


W swojej ponadstudwudziestoletniej historii kamienica kilka razy zmieniała wygląd. Stanęła w latach 1895-97. Początkowo była zaledwie czteropiętrowa. To wtedy otrzymała eklektyczny wystrój, częściowo zachowany do dziś w dolnych partiach elewacji. Najbardziej efektowne są balkony drugiego piętra w bocznych osiach, ujęte po bokach kolumienkami. Kamienica należała wówczas do lekarza pediatry doktora Wiktoryna Kosmowskiego. W swoim mieszkaniu prowadził gabinet, przyjmując pacjentów od czwartej do szóstej po południu. Wchodziło się do jego mieszkania z bramy reprezentacyjną klatką schodową o marmurowych schodach.

W ostatnich latach przed wybuchem pierwszej wojny światowej kamienica została nadbudowana o trzy piętra. Siódme zostało od frontu ukryte za charakterystycznym trójkątnym szczytem z półkolistym oknem. Tak wysoki budynek wymagał zamontowania wind. Nie dochodziły one jednak do ostatniego piętra, lecz kończyły się na wysokości piątego lub szóstego. Dalej szło się po schodach.

Dodajmy jeszcze, że kamienica miała dwa podwórka - studnie otoczone oficynami. Jak wspominała jej przedwojenna mieszkanka Anna Wyganowska-Eriksson, z mieszkania na siódmym piętrze części frontowej widać było Wisłę oraz pola i lasy daleko poza zabudowaniami Warszawy. Na ostatniej kondygnacji nie było dużych lokali, tylko jednopokojowe z maleńkimi balkonikami.



Z duchami na postrach


Jej dzieciństwo nie było zbyt radosne. Jedynaczka, w domu nudziła się. Rodzice pracowali, matka miała ambicje wychowania jej „niemalże na półhrabiankę”. Nie pozwalali jej wychodzić na podwórko i bawić się z dziećmi. Po szkole spędzała czas w kuchni pod opieką służącej. „Do służącej przychodziły wówczas koleżanki, opowiadały sprośne kawały, które nie bardzo rozumiałam, ale umiałam zapamiętać. Żebym była cicho i się nie odzywała, służąca straszyła mnie duchami i zmarłymi w trumnach. Panicznie się tego bałam” - czytamy.

W tej sytuacji rozrywką było pójście ze służącą do magla. Mogła tam siedzieć i słuchać rozmów. Inną rozrywką było rozwieszanie bielizny na strychu kamienicy. „Brało się klucz u dozorcy i szło na strych po belkach. (...) Pranie bielizny pościelowej odbywało się w kuchni. Tam był taki olbrzymi kocioł, który stawiało się na płycie. Najpierw gotowało się w nim wodę, a potem wrzucało mydło w małych kawałeczkach i gotowało bieliznę. Później w kuchni rozstawiało się balię z tarką, był też ręczny magiel. Najpierw na tej tarce szorowało się bieliznę, a później przepuszczało przez ręczny magiel. To też była atrakcja”.

Służące w jej domu często się zmieniały. Matka zatrudniała je z ogłoszenia. A ponieważ dobrze gotowała, zadaniem służącej było robienie zakupów, pranie, zmywanie, sprzątanie, zajmowanie się dzieckiem. Wieczorami jej rodziców często odwiedzali goście. Chętnie grali w karty. Czasem do gry zasiadało osiem, dziesięć osób. „Gdy grali, ja siedziałam pod stołem. Jak mieli przyjść goście, mama mówiła: Niusiu, nie wolno ci się odzywać, chyba że ktoś się ciebie o coś zapyta” - wspominała Anna Wyganowska-Ericsson.


Z kapliczką w podwórku


We wrześniu 1939 r. Annie nie wolno było wychodzić z domu. Miała wtedy 13 lat. W trakcie oblężenia miasta siedziała przy stole i czytała „Potop” Henryka Sienkiewicza. Było tak aż do chwili, gdy na dach kamienicy spadły małe bomby zapalające. Wybuchł pożar, spłonęły dwa ostatnie piętra. „Tak się fajczyło, że iskry leciały. Mama kazała pozdejmować wszystkie firanki, żeby się nie zajęły. Trzeba było pakować walizki i uciekać z mieszkania, bo lada chwila pożar mógł się rozprzestrzenić. (...) Przeszłyśmy ze służącą na drugie podwórko i siedziałyśmy na schodach aż do rana” - wspominała. Pożar na szczęście został ugaszony, w czym dopomógł deszcz.

Gdy zaczęła się okupacja, w kamienicy zamieszkał z rodzicami kilkuletni wówczas Witold Thumenas - bohater jednego z rozdziałów książki Magdaleny Stopy „Ostańce”. Wraz z inną rodziną gnieździli się najpierw w dwupokojowym mieszkaniu, potem przenieśli się do niezależnych dwóch pokoi w amfiladzie na trzecim piętrze w lewej oficynie. Byli więc sąsiadami rodziny Anny Wyganowskiej-Ericsson. I jego ojciec zainstalował wannę w kuchni. Nie miała ona baterii - tylko sam odpływ. W ciągu dnia zakrywał ją blat. W pokoju mieli specjalną prasę do formowania mydła w kostki: dorabiali na jego sprzedaży.

Jak wspominał, w kamienicy było mnóstwo dzieci. Wiele godzin spędzał na podwórku. Dzieciarnię obowiązywało wiele zakazów, np. gry w piłkę. Życie podwórkowe kwitło więc na trzepaku. Któregoś dnia pojawili się murarze i zbudowali kapliczkę. Jedną z setek, jakie w czasie okupacji stanęły na podwórkach warszawskich kamienic.

Gdy wybuchło powstanie, mieszkańcy przenieśli się na parter i do piwnic połączonych z piwnicami sąsiednich domów. W budynku mieścił się niewielki szpital powstańczy. Wieczorami modlono się przed kapliczką. Msze odprawiał ksiądz z kościoła św. Zbawiciela. Jak wspominał, pod koniec powstania pocisk rakietowy uderzył w jedną z oficyn i zniszczył dwa ostatnie piętra. Dom jednak ocalał i już w styczniu 1945 r. zaczęli do niego wracać mieszkańcy.

żródło: Magazyn Stołeczny Gazety Wyborczej, 25 kwietnia 2014. Autor: Jerzy S. Majewski.